środa, 18 grudnia 2013

Bo ja pomyślałem, że tu będzie inaczej

A tu jest tak, o,
do dupy raczej.
Jeśli masz w tym fradję,
aby rzeczy gmatwać
to mi teraz za tę moją krzwydę
zapłać. Bóg zapłać.



Margot
22 lata
akrobatka/gimnastyczka
w cyrku cztery lata

18 komentarzy:

  1. ["Ja tu tylko sprzątam" to moja kwestia. Zresztą popatrz, nawet tak ładnie, szaro, cobym się mogła w otoczenie wtopić... ^^]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Nie niszcz grayowych złudzeń.
    Wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jakie zabiją, jakie zabiją? xD Myślę. Myślę. Fizyka zabija myślenie.
    Cóż. Ianthe to taka trochę sierota jest (nowość, prawda?) co się plącze wszystkim pod nogami i zdarza jej się znaleźć w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Hmm.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Lubię akrobatki. Są takie wygimnastykowane, lekkie, delikatne. Poza tym przepiękne zdjęcie, nie mogę się napatrzeć.
    Chciałabym wątku z Margot i do głowy przychodzi mi nawet pewien pomysł. Jest w cyrku cztery lata, czyli choć trochę zna zwyczaje i ogólne funkcjonowanie cyrku. Mogłaby młodszą koleżankę wprowadzić w ich świat, poopowiadać o występach, żeby nie czuła się wyobcowana. Jak na razie Nuria jest w tym swoim nowym życiu zupełnie zagubiona i jeszcze się nie odnajduje.]

    Nuria

    OdpowiedzUsuń
  5. [Lao Che mnie przyciągnęło, chociaż bardziej niż Bóg zapłać lubię Dym to i tak jakoś przyjemnie widzieć ten cytat. Chętna jestem na wątek. I ładnie - jak na mnie - proszę o pomysł.]/Mitchell

    OdpowiedzUsuń
  6. [Moze, zeby dodac troche ostrosci do jej wystepu, postanowia dolaczyc zwierzeta, a ze do tego - dla bezpieczenstwa - potrzebny bedzie Mitchell to razem beda musieli cos kombinowac.]/Mitchell

    OdpowiedzUsuń
  7. Nuria coraz częściej czuła, że nie należy do tego świata ani ten świat nie należy do niej. To dlatego miesiąc temu bez żalu porzuciła rodzinne strony i dołączyła do owianej mgiełką tajemnicy zgrai cyrkowców. Wychowywała się w niewielkim miasteczku na obrzeżach Wakefield, ale nigdy nie uważała się za stuprocentową Angielkę; miała francuskie imię, hiszpańskie rysy po niepoznanym nigdy ojcu, a jedyną angielską część w jej osobie stanowiło nazwisko. Nie przynależała do żadnej grupy, była raczej typem samotnika indywidualisty, mimo że matka nieraz prosiła ją, by porozglądała się za materiałem na przyszłego męża, Nuria i tak nie zmieniała swojego postępowania. Nawet jako dziecko wolała posiedzieć sama nad strumykiem czy poczytać książkę, zupełnie nie pociągały jej zabawy typu berek, chowanego ani podchody, wydawały się zbyt bezsensowne. Czas spędzała na rozwijaniu własnych zainteresowań, będąc przez to wykluczoną z grupy rówieśników; różniła się od nich za bardzo, żeby po prostu ją zaakceptowali. Ale i Nuria nie pragnęła akceptacji za wszelką cenę, miała taki charakter i albo ktoś to rozumiał albo nie traciła na takiego osobnika czasu.
    Do miasteczka czasem przyjeżdżał cyrk, zachwycając prostych ludzi swoimi niesamowitymi występami. Miała dziesięć lat, gdy po raz pierwszy zobaczyła taniec ognia, ale ten jeden raz wystarczył, aby absolutnie się w nim zakochała. Płonące pochodnie lub ogniste wachlarze przyciągały uwagę, a artyści dołączali do tego także taniec brzucha lub elementy akrobatyki. Nuria chciała być jak oni, mieć tyle odwagi i nie bać się ognia, ryzykować życie dla kilku chwil, w których wlepione były w nią setki zachwyconych oczu. Obiecała sobie, że gdy tylko skończy osiemnaście lat, przyłączy się do jakiejś grupy cyrkowej, a przedtem nauczy się choć w połowie tak dobrze poruszać, jak tamci kuglarze. Słowa dotrzymała, dlatego teraz była właśnie w tym miejscu, w namiocie, w którym pomieszkiwały wszystkie nowe świeżynki z podobnymi do jej talentami, a nieraz jeszcze ciekawszymi. Obok Nurii spała kobieta-guma i karzeł, dziewczyna czasem im się przypatrywała, zaciekawiona i zarazem pełna podziwu. W tym miejscu każdy był akceptowany, bezpieczny, mógł czuć, że jest tam, gdzie być powinien. Nawet ona z każdym mijającym tygodniem zdawała się zauważać, że wreszcie ktoś dostrzega ją jako kogoś więcej, niż tylko zawadzającą, niepotrzebną istotę. Widząc nieznajomą wchodzącą zamaszyście do namiotu nie przejęła się zbytnio, w końcu codziennie ktoś wchodził i wychodził. Jednak gdy kobieta użyła jej imienia, uniosła głowę znad książki, po czym podniosła się z łóżka, stając na obie nogi.
    – Ja jestem Nuria – odpowiedziała, spoglądając na nią zdezorientowanym wzrokiem. Wszystkich traktowała z dystansem, ale nie dlatego, że nie ufała tym ludziom, po prostu taka była; chłodna w obyciu. Trudno było zyskać jej sympatię, ale gdy już obdarzyła kogoś uczuciem to niesamowicie mocnym oraz długotrwałym. – O co chodzi?

    Nuria

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Prawidłowo. Lao Che jest dobre (dobry?) na wszystko. ]

    OdpowiedzUsuń
  9. [No niby by mogły, tylko... Kogo, słońce, chcesz tak już na początku zabijać, hm?]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Aż takiej przeszłości jej zasadniczo nie planowałam, choociaż - to z kradzieżami by mogło przejść. Ale coś mi się wydaje, że toby zacząć pasowało nie od samych planów zabicia ktosia, tylko od pojawienia się ktosia, które szybko doprowadziłoby do jakichś kłopotów. Bo tak od razu o zabijaniu myśleć, to trochę chyba przesadzona reakcja? W każdym razie, ze strony Ianthe...]

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Zdecydowanie, wątek. Jakieś pomysły? Mir to elastyczne stworzenie, z nim wszystko można robić - deptać, ciągnąć na wielkie eskapady, zrzucać go z drzewa c: ]

    Mir

    OdpowiedzUsuń
  12. Parę dni temu sprzedawała bilety przed ostatnim wieczornym pokazem - wtedy pojawił się po raz pierwszy, a jego dość żałosne próby wciągnięcia jej w pogawędkę niemal natychmiast zostały przerwane przez zniecierpliwionych ludzi w kolejce. Nie zdziwiła się specjalnie, gdy przyszedł różnież na następny spektakl, bo więcej osób, niż można by się spodziewać, odwiedzało cyrk kilkakrotnie. Tym razem okazał się być zdecydowanie bardziej natrętny, ale Ianthe niezmiennie ignorowała dość niedwuznaczne odzywki, w myślach błagając kogoś tam na górze o cierpliwość. Skłamałaby, twierdząc, że nie cieszył jej fakt jego niepojawienia się w kolejnych dniach. Lubiła święty spokój, chociaż można by zaryzykować stwierdzenie, że osoba decydująca się na dołączenie do cyrku musi mieć dość specyficzną definicję świętego spokoju.
    Gdyby miała powiedzieć, skąd się wziął tuż obok niej, powiedziałaby, że dosłownie wyrósł spod ziemi - ale cóż, nie zwracała zbyt wielkiej uwagi na to, co się dookoła działo, więc nic zaskakującego, że nie zauważyła, jak się zbliżał.
    - Cześć - rzucił, przyglądając jej się z dziwnym uśmiechem.
    - Odwiedzający nie powinni przebywać tu o tej porze - powiedziała, odsuwając się nieznacznie.
    - Daj spokój - mruknął tylko. - Przecież... Widziałem, jak na mnie patrzysz - dodał, zniżając ton. Chwycił ją za nadgarstek.
    - Nie dotykaj mnie. - Skrzywiła się. Nie posłuchał, wręcz przeciwnie, chyba nawet wzmocnił uścisk. - Powiedziałam zabieraj te łapy, do jasnej cholery! - krzyknęła. Przy odrobinie szczęścia, ktoś powinien się w pobliżu kręcić.

    OdpowiedzUsuń
  13. Przez długi czas Ianthe starała się dostosować do tego, czego od niej oczekiwano, coraz bardziej i bardziej nienawidząc ludzi, z którymi miała do czynienia, ale w pewnym momencie odpuściła sobie wyrażanie tego w jakikolwiek sposób. Bo po co, skoro i tak nikt jej nie słuchał? Dołączenie do cyrku... Było decyzją cholernie nieprzemyślaną i nieszczególnie łatwą. Pierwszego wieczoru, pod wpływem emocji, nie miała problemu z przekonującym powiedzeniem, że tak, wie, co robi i tak, naprawdę tego chce. Wątpliwości dopadły ją niedługo później, ale... Powtarzała sobie, że przecież nie ma do czego i nie chce wracać. Kolejne dni mijały, a ona nabierała przekonania, że to był właściwy wybór.
    Przez krótką chwilę nie dotarło do niej, co właśnie się stało, a zaraz po tym - musiała wykorzystać niemal wszystkie siły, by odepchnąć mężczyznę, który zachwiał się w jej stronę. Cholera, więcej z nim było problemów, niż można by tego oczekiwać, niedobrze. Ianthe, ciągle w swojego rodzaju szoku, spojrzała najpierw na niego, a następnie na Margot.
    - Dzięki? - mruknęła. Cóż, to mimo wszystko brzmiało w tym momencie nieco absurdalnie.

    OdpowiedzUsuń
  14. [Usuwanie nieaktywnych autorów, niefajnie!
    Może wpakujmy nasze misie w jakieś kłopoty? :D]

    Deus

    OdpowiedzUsuń
  15. [Aaa przecież każdy tutaj ma jakiś wrogów. Margot i Deus pewnie też. Może ktoś się na któreś zasadziło. Pomogą sobie, ale okaże się, że ta pomoc nie była taka łatwa i przyjemna, bo nie wiem... Za mocno przypierduczyli młotem czy cu? xD]

    Deus

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Karzeł mówi, Karzeł ma! ]

    "Współpraca" to takie eufemistyczne określenie na "Musisz być odpowiedzialny za X osób więcej, i musisz wszystko z tą X ilością osób ustalać. Znaczy się, Mir nie twierdził, że współpraca nie jest fajna. Zwiększa możliwości, bo tak dla przykładu, samemu się za nogi nie złapiesz i nie wyrzucisz w powietrze. Przykład durny, ale z przekazem prostym i jasnym.
    Poza tym - widz płaci, widz wymaga, zadowolenie widza na pierwszym miejscu. Ludzi fascynują grupowe występy, zgranie artystów, a tu jeszcze dodatkowo to, jak bardzo muszą sobie ufać, jak każdy najmniejszy ruch jest idealnie wyliczony i opracowany...
    Problem zaczynał się przy zaufaniu. Mir wyrobił już sobie odruch, żeby ludzi takowym nie darzyć. Przynajmniej nie w dużych ilościach. A wszystkie te wyświechtane teksty, że trzeba przełamać psychiczne blokady i ufać całkowicie partnerowi, żeby coś osiągnąć... cóż, zawierały w sobie jakąś prawdę. Przypuszczalnie w całkiem dużych ilościach.
    Trzeba się więc poznać. To nie jest szczególnie trudne. I nieco zaprzyjaźnić. Tak na serio. I to ma działać w obie strony. Robi się trudno.
    Ale najpierw rzecz podstawowa, najważniejsza - znaleźć Margot. Bo ta akrobatka nazywa się Margot, prawda? Nigdy nie pamiętał cudzych imion, a pomyłka czy zwracanie się "ej ty" na początku rozmowy zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem.

    Mir

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Jill